Znowu mnie naszło, coś mnie ostatnio dobre pomysły nachodzą jak o nich nie myślę :)
Może pamiętasz jak niedawno proponowałem, abyśmy się spotkali na turnusie terapeutycznym organizowanym przez Marię i Arka. Poza jedną osobą, która mieszka za granicą i nie mogła, kilka innych owszem i chciałoby, ale "jaką ja mam gwarancję, że mi pomoże".
1) Musisz zdać sobie sprawę, że gwarancji nie udzieli Ci nikt na Ziemi, a jeśli tak zrobi, tzn, że kłamie.
I zrozum, nie robi tego dlatego, że metoda nie działa, ale dlatego, że w momencie udzielenia Ci gwarancji... po prostu zdejmujesz Z SIEBIE ODPOWIEDZIALNOSC ZA PROCES. "Przecież mi zagwarantował, no nie ?, więc niech teraz robi, płacę i wymagam". Znany schemacik ? :) A Ty znowu do skorupy i co taaam... niech się martwią.
2) Jeżeli kiedykolwiek korzystałeś z jakiejkolwiek pomocy psychologicznej to albo słyszałeś albo podpisałeś dokument mówiąc mw. tak "Niniejszym potwierdzam własnoręcznym podpisem, że biorę odpowiedzialność za mój proces zdrowienia i dołożę wszelkich starań, aby.....". Stawia to w sytuacji, w której po prostu nie masz wyjścia i musisz zmierzyć się ze swoimi emocjami, położyć je na stół i obejrzeć... a jeśli skłamiesz ? jasne, że możesz, ale wtedy tracisz prawo do narzekania. Oznacza to również postępowanie wg reguł podanych przez terapeutę, wykonywanie ćwiczeń i trzymanie dyscypliny.
3) Czemu o takową gwarancję leczenia nie zapytasz lekarza ? :) Np "Panie doktorze, chętnie się poddam, ale proszę mi dac gwarancję" :) Niestety w tym świecie zostaliśmy nauczeni, aby odpowiedzialność oddawać w ręce innych ludzi. Więc ty zakladasz nogę na nogę, wędlinka, papierosek, wódeczka i czekoladka... a niech się lekarz martwi. Tak nas nauczono. Mamy zerowe pojęcie o tym jak wiele od nas samych zależy, a co dopiero zastosowaniu tego w praktyce. Więc... wygodniej niż w p. 2.. po prostu zwalić odpowiedzialność na innych. Bo wtedy albo zawiódł lekarz, albo choroba. A że ja nie chciałem żyć... to ciiiiii, zamieciemy pod dywanik. I tak tego nie widzą. Oczywiście przejaskrawiam celowo. Czasami UFAMY, że ONI wiedzą LEPIEJ. I niech Ci ta metoda pracuje jak najlepiej w życiu, ale jeśli nie... pamiętaj, masz wybór !
Mam nadzieję, że jesteś coraz bliżej swojego celu.
Trzymam za Ciebie kciuki.
Jeżeli zainteresowała Cię treść tej wiadomości, zaprenumeruj ten blog i bądź na bieżąco! Wiadomości będą przychodziły na Twoją skrzynkę pocztową :) Jeżeli posiadasz konto na którymś z portali społecznościowych, podziel się tą informacją ze znajomymi :) Poniżej masz odpowiednie wtyczki.
Nie ma nieuleczalnych chorób, są tylko nieuleczalni ludzie.
OdpowiedzUsuńJak pięknie pisze, ba, opowiada pacjentka, CYTUJĘ: …"nikłe szanse ma w wyleczeniu takiego raka (mówili). Ale rodzina i przyjaciele, którzy płakali ze strachu, że umrę(ale nie ja)w końcu WYMUSILI na mnie to, że poszłam na chemię. Po drugim cyklu taxolem, wracałam do domu piechota i zaszłam do księgarni, i tam znalazłam to, czego tak szukałam. Kupiłam książkę "wyleczyć nieuleczalne" Tombaka. To był wstęp do dalszej historii. Po czwartym cyklu chemii okazało się, że mam wznowę choroby, wytworzyła się woda w otrzewnej. Taxol nie spełnił swojej roli. Wtedy zaproponowano mi inną, najbardziej drastyczną .A ja wiedziałam, że nadszedł czas, zrezygnowałam z leczenia. doktor krzycząc dała mi rok życia. AJA WZIĘŁAM ŻYCIE W SWOJE RĘCE. W listopadzie zrobiłam tomograf za swoje pieniądze. Choroba się rozpłynęła. Nie było po niej śladu. Niestety w marcu tego roku wróciła. Ale ja wiem, że tym razem poradzę sobie z nią na zawsze. Kochani moi każdy ma swoja drogę, a może warto wziąć życie w swoje ręce i nie czekać na cuda w szpitalnym fartuchu. Weźcie do ręki książkę "Miłość, medycyna i cuda". Może ona stanie się przewodnikiem w waszym życiu. ŻYCZĘ WAM KOCHANI ABYŚCIE STALI SIĘ MIŁOŚCIĄ DLA SAMYCH SIEBIE I ŻYCZĘ WAM DUŻO ZDROWIA".